Legendarny „Dunajec” jest już trochę starszy, choć jeszcze nie zgrzybiały, rutynowo zorganizowany i chyba ciut przygłuchy, gdyż muzyka wali z głośnika o kilka decybeli za głośno.
- Z nazwy „Dunajec” jest międzynarodowy, jednak ta międzynarodowość była skromnie zaznaczona i trochę mało podkreślana. To dziwne, ale nie było ani jednego kajakarza z Afryki, czy też z Japonii. Byli za to Litwini, którym jednak nikt niczego nie tłumaczył i czuli się troszkę zagubieni. Czy aby nie zanika zainteresowanie flagowym polskim spływem? Czy kajakarzom górskim np. z Nowej Zelandii dano szansę uczestnictwa w 61 „Dunajcu”? Czy wysłano zaproszenia do wszystkich krajów świata? Te pytania można by skierować do organizatorów.
Ach „Dunajec”; piękno przełomu wynagradza liczne bolączki. Woda, słońce i Pieniny jak marzenie. Płynęło się wspaniale, co jakiś czas spływając tyłem, aby widoki nie uciekały. Dla niektórych krajobraz był tak upajający, że zapominali o właściwym nawigowaniu i trzeba było pomagać kolegom i koleżankom w porozbijanych i poprzewracanych kajakach.
Wody było tak dużo, że rozważny i zarazem odważny Komandor odwołał pierwszy odcinek. Pod groźba wykluczenia ze spływu oraz pomalowania kajaka na różowo zakazał spływania do Zalewu Czorsztyńskiego. Wielu uczestników miało ochotę płynąć, ale zakaz zakazem. Cóż, miło było posiedzieć i pogadać, a przecież spotykają się tam ludzie już szmat czasu. „Dunajec” to bardzo nostalgiczna impreza, dla wielu obowiązkowa; klimat i tradycja sączą się razem. No wiecie; ktoś tam zajął „nasze” miejsce na biwaku i musieliśmy spać 10 m dalej od drzewa niż zawsze. Spokojne pogaduchy i rzeczowe planowanie najbliższego sezonu kajakowego odbywały się przy każdym namiocie. Gdyby tak jeszcze dać odpocząć braciom Golec!
Dzięki ratownikom i decyzji Komandora nikogo nie straciliśmy. Po serii śmiertelnych wypadków na kajakach PTTK i PZKaj przypominają kajakarzom o konieczności używania kamizelek i rzutek na spływach. Wspominają też o konieczności kształcenia nowych nawyków w bezpiecznym uprawianiu kajakarstwa. Jest teraz nawet moda na kask i ładną kamizelkę. Bezpieczeństwa nigdy nie za mało.
W kaskach i kamizelkach wspaniale prezentowali się zawodnicy rodeo kajakowego. Co prawda większość turystów patrzyła na wyczyny panów z rodeo jak na zjawisko nie z naszej planety. – Co to ma wspólnego z kajakarstwem? – pytało kilka osób. Chyba jednak ma – wiosło. Skoro są ludzie, których to pasjonuje – trzeba się tylko cieszyć, gdyż widowiskowość tych akrobacji jest olbrzymia.
Sportowo „Dunajec” jest zawsze bardzo ciekawy – nigdy nie wiem, jakie zajmę miejsce i w której kategorii. To taki dodatek do samych walorów krajoznawczych i widokowych spływu. Można zauważyć, że na „Dunajcu” pojawia się coraz więcej kanadyjek, które ułatwiają bezpieczne pływanie. Było ich o kilka sztuk więcej niż w zeszłym roku, a i zainteresowanie nimi było większe. Może wkrótce dorównają popularnością kajakom na wodnych szlakach?
Tradycyjnie deszcz uniemożliwił ceremonię zamknięcia. Osobiście nie żałuję. Te przemowy i wyliczanki są zupełnie pozbawione humoru. Choć z drugiej strony zawsze bardzo mnie cieszy oglądanie organizatorów w marynarkach z odznakami, krawatami, kamaszami, taplających się w błocie wśród luzackiej gawiedzi. Ten zwyczaj można by zostawić dla Olimpiad i dużych imprez sportowych. Ach, co tam, jak lubią to niech się duszą w przyciasnych kołnierzykach.
Mimo wszystko na pewno będę na „Dunajcu” w przyszłym roku. Zamówiłem już pierogi w Wietrznicy na tą okazję – co roku u tej samej gaździny – a choćby dla nich warto jechać te 500 km.
Do zobaczenia na „Dunajcu” w przyszłym roku!
Stanisław Smerecki