„Poniżej sklepienia ciemnych liści, gdzie woda głęboka zalega bez ruchu, znalazłem port w wysokiej trawie. W fantastyczne fałdy spokoju zanurzyłem znużone ramiona i dopóki starczyło chleba i wina, oczy wodziły za pszczołami i motylami, żukami i kaczkami i barwnymi plemionami zamieszkującymi wodę i powietrze, na które tak dobrze jest patrzeć w takiej cichej jak ta półgodzinie.”
(J.MacGregor, Kapitan Królewskiego Klubu Kanuistów – w tłumaczeniu legendarnej p. Marii)
Polerowałem przez całe rano dno nowej cedrowej kanadyjki. Błysk połysku oślepił właściciela, który zjawił się w południe. Pogłaskał lśniące świeżym lakierem burty, sprawdził sprężystość siedzeń i pocmokał nad dziewiczymi wiosłami.
Nie dopiwszy herbaty przywiązaliśmy jego łódkę do dachu auta i odjechał pospiesznie gdzieś nad wodę. Przyzwyczaiłem się do widoku łódki w warsztacie i z pustego miejsca wionęło nostalgia i smutkiem.
Dopijając zimną już herbatę myślałem o pierwszych zadrapaniach na nowych łódkach. Co sprawia, że mamy gęsią skórę na plecach, gdy kamień lub złom jakiś zazgrzyta o naszej łódki gładziutkie dno? Kiedyś nad Dunajcem, gość jeden ciągnął po kamieniach turystyczny, szklany kajak za cumkę do zaparkowanego sporo dalej samochodu. Zgrzyt i gruchotanie rozrywało mi bębenek. Zaproponowałem pomoc, odrzucił. Na przenoskach widzi się i takie sceny. Kajaki wypakowane na spływ szorują brzuchami po betonie i asfalcie. Łódki są niezwykle cierpliwe. Sądzę, że kajaki polietylenowe zostały właśnie do tego wymyślone. Pływamy z coraz to wyższych miejsc i himalajak jest tego przykładem. Nasz sprzęt pływający jest nie tylko łódką, również saniami i kufrem. Stawiamy konstruktorom coraz wyższe wymagania i wkrótce wartość łódki mierzyć będzie dystans jaki może ona przeszorować po asfalcie. Co sprawia, że traktujemy źle swoje, klubowe czy wynajęte łódki? Gdybyśmy obchodzili się z psem, kotem lub dziećmi w podobny sposób, poszlibyśmy siedzieć za znęcanie się nad nimi.
Łódka to coś więcej niż rzecz i należy ją traktować po łódzku.
Zmierzam do odkrycia celu tych wywodów. Chodzi mi o więź, o przywiązanie (nie o cumkę, lecz o tę mistyczną niteczkę łączącą duszę łódzką z duszą ludzką).
Jeśli to, co robi nam gęsią skórę nazwiemy współczuciem, to ośmielę się sądzić, że może zaistnieć więź między łódką a wioślarzem(gorsze rzeczy zdarzają się na morzu). Emocjonalna więź sprawia, że dajemy naszym łódkom imiona. Żaglówki mają je wypisane wielkimi literami. Nasze kajaki rzadziej. Może dlatego, że kajakarze to twardsi twardziele i że jest mniej miejsca na burcie. A poza tym koledzy by się pewnie śmiali. Kiedy kajaka się używa, myje go albo reperuje, to poznaje się nie tylko zewnętrzna warstwę lakieru zna się wszystkie zakamarki i zadziorki, zna się go na wylot. W czasie tych bliskich kontaktów i on nas poznaje. Wie o czym myślimy przywiązując go do dachu auta. Wie, że myślimy o Bajakolandii, gdzie czaple, bobry, żubry i wiewióry; o krainie po drugiej stronie lustra wody; o miejscu dwusłonecznym. Nasze łódki i łódeczki dają nam wstęp do bajakowej przygody, noszą nas od brzegu do brzegu i kołyszą. Wypuszczają za tablice „Koniec wód żeglownych”, dla nas to dopiero początek nawigacji. Jeśli nasze łódki byłyby tylko rzeczami, mówilibyśmy o nich rzadziej niż o wałku do ciasta i wycieraczce. Apeluję o czuły, obustronny kontakt w relacji kajak-armator, więź uczuciową egzoteryczną i transoceaniczną.
Kochajmy nasze łódki i pamiętajmy, że i one są na wakacjach.
Nie musimy się nigdzie spieszyć, bo i tak nie uda nam się dwa razy wejść do tej samej rzeki. Zamiast nawijać jezioro na wiosło, nawijam karteluchy na długopis i mam nadzieję, że moja praca nie pójdzie na marne. Mam nadzieje, ze od jutra wszyscy zaprzyjaźnią się ze swoimi jednostkami pływającymi i będą do nich szeptać czule po imieniu i po cichu, jak nikt nie widzi.
PS Nie wszyscy załapali się na Arkę Noego. Do zobaczenia na najbliższej przenosce.