Indianie…

„Projektowanie” canoe odwalili za nas Indianie zamieszkujący nad Wielkimi Jeziorami Kanadyjskimi i obszary odległe od nich, w górę rzek i plątaninie jeziorek i bagien aż do zatoki Hudson na północy(wtedy ta zatoka nie nazywała się jeszcze Hudson Bay) i po Apallachy na południu plemiona indiańskie przemieszczały się, ginęły i mieszały przez stulecia. Te migracje miały też wpływ na zmiany w kształcie i sposobie budowania łodzi różnych plemion. Indiańskie canoe, które dotrwały do naszych czasów i zostały opisane i narysowane przez białych, są wynikiem długich i głębokich studiów nad przedmiotami, hydrodynamiki, meteorologii, ergonomii, materiałoznawstwa i metod produkcji
Kora zdarta z młodej brzozy i wywrócona na lewą stronę, wczesną wiosną utopiona na tydzień lub dwa w jeziorze była uformowana- uszyta tak aby zmieścił się w tym worku cały stelaż z wręgami i poszyciem. Sposób, w jaki budowniczowie canoe pracowali niespiesznie wiążąc, zszywając i uszczelniając, a potem zdobiąc swoje czółna jest dzięki kilku zapaleńcom wciąż żywy. Ciekawe jest to, że robią oni łodzie nie tylko metodami Indian, ale również przy pomocy takich samych narzędzi i bez budynków. Krzywy nóż, kilka drewnianych „młotków”, szpikulec i kilka kamiennych nożyków skrobaków. Całość zszyta jest przy pomocy rzemieni i cienko rozcinanych młodych korzeni czarnego świerku. Wręgi są gięte z łupanego cedru na mokro lub ogrzane nad ogniem. Jest to coś jakby obłogi, lecz nie cięte, ale odłupywane od pnia. Całość uszczelniona żywicą mieszaną z różnymi dodatkami i łojem.
Jest to wielce skomplikowany proces, który daje piękną łódź trochę jednak cieknącą i nasiąkającą.
Kiedy biali szkutnicy popływali trochę canoe spodobał im się kształt i dostrzegli zalety tej elastycznej konstrukcji na rzekach Ontario. Europejska technologia potrafiła tylko zepsuć to, co najlepsze w canoe: łatwość reperacji i lekkość. Dopiero w połowie XIX w. w Ontario kilka małych firm zaczęło eksperymentować z pomieszaniem technik i materiałów. Canoe zmieniło się zupełnie i niewiele zostało z zalet brzozowej kory w eleganckich europejskich łodziach. Zasada trzech warstw konstrukcji została zagubiona  i zmiany w kształcie ulegały technologicznym wymaganiom. W 70-tych latach ubiegłego wieku canoe przeżyło małą rewolucję, powrócono do trzech warstw wręgi i deskowanie obciągnięte brezentem i uszczelnione wodoodpornym kitem i farbą lub szelakiem. Powrót do „indiańskiej”  konstrukcji pozwolił wrócić do klasycznych wymiarów i form.
Po drugiej wojnie światowej w Ameryce i w Kanadzie mody na „rowery”, „hula-hop” oraz mnogość plastikowych pływadełek  oraz aluminiowe canoe właściwie wykończyły budowniczych tradycyjnych łodzi, ale nie canoe. Przepoczwarzając się w zmieniających się technologiach pozostaje na wodzie, wypromieniowało z Ameryki do Europy i Australii. Jest w prawie każdej książce lub filmie o Indianach. Każdy, kto czytał Londona, Coopera czy też Karola Maya, zna charakterystyczny kształt indiańskiego czółna z kory brzozowej.
Ja też chciałem zostać Indianinem zabrało to trochę czasu, ale jestem tu nad Odrą – Sucha Stopa.
Europa a Polska chyba szczególnie cierpi na brak dobrych, prawdziwych canoe. tylko plastikowe, białe jak śnieg czółna widać i słychać na jeziorach. Mają one mało wspólnego z tym, nad czym tak długo w cieniu cedrów nad Wielkimi Jeziorami pracowali prawdziwi badacze hydrodynamiki, ergonomii, meteorologii, materiałoznawstwa i metod produkcji.
Canoe, które mam nadzieje razem zbudujemy, jest świetnym, wszechstronnie wypróbowanym modelem. Pierwsi budowali łódź o tym kształcie bracia Chestnut w Ontario. Nie istnieje już ich fabryka, ale model przetrwał i zdobył miano „the workhorse of the north” – koń roboczy północy. Każdy traper czy myśliwy, drwal, listonosz czy poborca podatkowy używał tego typu łodzi. Spośród kilkunastu dobrych czółen Prospektor jest ogólnie najlepszy. Stabilny i pakowny daje się obrócić  w miejscu bez wysiłku, sterowność tej łódki w pojedynkę lub w dwie osoby jest niewiarygodna. Bezszelestne pływanie gwarantuje ostrość dziobu i rufy. Jego długość daje wygodę i poczucie bezpieczeństwa. A wygląd drzewa i dopracowane linie pieszczą oko. Najładniejsza łódka, jaką kiedykolwiek uda się wam zrobić. Ten mały wstęp mógłby być o wiele dłuższy, ale jeśli chcecie poczytać o łódkach polecam, niestety nie po polsku fundamentalne dzieło wydane przez „Smithsonian Institute” : Skin and Bark Boats of the North America. Zanim jednak skończę, chciałbym podziękować temu i owej za pomoc w napisaniu tej instrukcji. Ponieważ nie umiem pisać. Nie uczcie się ode mnie pisać, popatrzcie tylko jakie robię czółenka pieściwe.

Także innym dziękuję za pomoc materiałową i ducha.