Smródką do cukrowni

            Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyrzucono nas z mieszkania, pięknie położonego w najbardziej parkowej dzielnicy willowej, właśnie wtedy, kiedy ruina stodoły i domu, zostały wystawione na sprzedaż. Pożyczki, stoliczki, entliczki-pentliczki, zaliczki. Wylądowaliśmy latem jako wygnańcy z miasta w ruinie nad Smródką vis a vis rozpadającej się cukrowni. W zasięgu wzroku jest jeszcze spora górka, duży staw, wzgórza i lasy, pola i kozy sąsiada.
Któregoś poranka, zniechęcony do pracy śliczną pogodą wziąłem łódkę na ramiona i poszedłem dróżką w dół wzgórza. Ukryta między topolami i olchami, otulona krzewami dzikiego bzu i grubą kołderką soczystych pokrzyw, pobłyskiwała latami ciemnej wody Smródka. Od polnej drogi, którą kroczyłem, do wody było dziesięć metrów pokrzyw po pachy. W szortach i bez koszuli ta gęstwina okazała się nie do przebycia. Zmuszony byłem wędrować dalej w górę rzeki. Kiedy jarzmo kanadyjki zaczęło obcierać mi kark, zrobiłem przerwę. Łódka spoczęła na poduszce z wyki. Piękna i czysta. Lśniące lakierem cedrowe drzewo brązowiło się na jasnozielonych liściach. Poszedłem poszukać miejsca dogodnego do wodowania. Rzeka i jej brzegi wydawała woń gnijących organicznych szczątków. Podczas wnikliwych oględzin nie widać było żadnego nurtu, choć woda wyglądała na dość świeżą. Pod grubą warstwą glonów, na przeciwległym brzegu, ukrywała się duża czarna opona od traktora. Kilkanaście metrów dalej odkryłem ruinę domu, której pilnował żółty pies imieniem Barry, a w której mieszka mój sąsiad pan Władek. Pan Władek jest na wskroś ekologiczny, prowadzi życie nie używając elektryczności, spalinowych pojazdów ani bieżącej wody. Idąc wzdłuż dróżki pod gałęziami rozłożystych jesionów, minąłem resztki zabudowań. Omszałe kamienie i cegły kryły bardzo bogate życie. Zaskroniec tu, a kilka kroków dalej dwie jaszczurki wygrzewały się na spróchniałej dachówce. Pomiędzy gałęziami zamajaczyła zardzewiała i upaprana odchodami ptaków rura służąca kiedyś za balustradę mostu. Tuż przy byłym moście znalazłem nie zarośnięty skrawek betonu a może asfaltu. Rozejrzawszy się po okolicy zauważyłem, że po prawej stronie Smródki rozciąga się leniwe wzgórze z sadem i ruinami domów bielejącymi w słońcu. Uprawne pola wspinają się powoli pod las okrywający górną część krajobrazu. Na bezchmurnym niebie wisiał ptak drapieżny. Małe ptaszki w tarninie robiły rejwach. Po bliższym przyjrzeniu się, rozpoznałem dzierzbę gąsiorka. To nie jest milutka ptaszyna. Wcale nie. Na lewym brzegu Smródki, daleko ode mnie rozsiadła się najsłodsza z moich sąsiadek, a przed nią staw rybny pracowników cukrowni oraz odstojniki błota wapiennego. Zieloność cieni zbawczo chłodzi słoneczny skwar. Poszedłem po łódkę. Wysoko w gałęziach drzew kukała kukułka i źle mi to wróżyło, bo w kieszeni szortów nie miałem ani jednej monety. Corocznie pierwsza kukułka powinna kukając pomnażać kasę w mojej kieszeni i każdego roku zostaję przez kukającą tradycyjnie zaskoczony. Wodowanie trwało tak krótko, że nie jest warte długich opisów. Znalazłem się sam w zielonym tunelu lekko brzęczącym owadami. Każde dotknięcie toni wiosłem wyzwalało lekko-bagienną atmosferę. Niewyczuwalny nurt łaskotał niedyskretnie rybie łuski. Pierwszą przeszkodą była ogromna kłoda leżąca w poprzek. Myśląc, że uda mi się prześlizgnąć ponad nią, pchnąłem łódkę lekko do przodu. Kłoda zanurzyła się bulgocząc cicho i pozwoliła mi płynąć dalej. Szerokość koryta nie przekraczała długości łodzi i z próby nawrotu pozostało tylko kilka pająków, siedzących na dziobowym pokładziku z czarnej wiśni. Wcinając się głęboko pod korzenie drzew i krzewów, woda pokryta zielonym kożuchem meandrowała spokojnie. Olchy srebrzyły swoje liście słońcem.  Po kilkudziesięciu metrach, brzegi odeszły od siebie, tworząc szerokie, zarośnięte pałką rozlewisko. Wstałem, aby się rozejrzeć. Staw za groblą po lewej, zaszumiał skrzydłami i czapla, chyba siwa, odleciała półkoliście. Kilka kaczek wystawiło dupy z wody. Więcej nic się nie zdarzyło. Wpłynąwszy między drzewa, dotarłem do mostu. w połowie oplecionego dzikim winem, a w połowie drutem kolczastym mocno już zmineralizowanym. To jedyna przenoska na Smródce. Obniosłem łódkę, ciągnąc ją po trawie wysokiej i miękkiej. Grube topole, skośnie wyrastające nad wodą majestatycznie ochraniają czarną wodę. Sprawdziłem głębokość. Moje wiosło zanurzyło się po szyję zanim dotknęło twardego dna. Jedna z topól na lewym brzegu przewróciła się i prawie przegrodziła wodę. Chwytając za gałęzie, przeciągnąłem czółno przez żywą koronę drzewa, która stała się koroną rzeki. Słychać tu szum i bulgot, po prawej wyrósł kamienisty klif, a może raczej urwisko. Kilkaset metrów kwadratowych skał wznosi się szarozieloną ścianą, kilka drzewek wyrasta ze szczelin, może zaczyna się przełom. Zakręt w prawo ukazuje jednak zastawkę. Betonowe obmurowanie i czerwone barierki zatrzymują całą wodę. Mechanizm i  deski są mokre i śliskie. Woda przepływa stąd tajemnym, podziemnym kanałem do rybiego stawu. Wracam w górę rzeki czując, że zdobyłem i odkryłem. Coś może niezbyt wielkiego, ale za to blisko domu.
Ląduję przy mostku i wyciągam canoe, drapiąc łydki suchymi gałązkami czarnego bzu. Wracam przez pole na skuśkę do domu siedzącego cicho za dużym orzechem w połowie górki. Eryk, nasz dziki bażant zrywa się, żeby mnie powitać. Hańcza szczeka na swojego.

Spływ w pigułce:
Akwen: starorzecze Oławy
Nazwa regionalna: Smródka
Trasa: od Władka do cukrowni, 850 m.
Trudność: żadna
Malowniczość: pełny wypas
Czas spływu: 60 min.
Dojazd: Gęsiniec, ul. Tęczowa
Uwagi: możliwość wypożyczenia canoe